Strona 4 z 5

PostWysłany: Nie Wrz 23, 2007 7:54 am
przez Chupas
Ivellios napisał(a):Teorii o życiu po śmierci, o ile wiem, nikomu jeszcze nie udało się obalić...

Nie wierzę w to co czytam O_o

A od kiedy to trzeba udowadniać NIEISTNIENIE czegoś?! To tak jakbym się upierał, że ludzie spadli na Ziemię z Saturna i upierał się, że to prawda, bo nikomu nie udało się tej teorii obalić....

PostWysłany: Nie Wrz 23, 2007 11:14 am
przez Mona
Teorie naukowe są często błędne, albo mają poważne luki..na przykłąd Darwina, że czlowiek powstał od małpy człekokształtnej...no oki, ale dlaczego część małp ewoulowała, a część została tak jak jest?? A może zacznijmy od początku, skąd się wziął jednokomórkowiec? od którego powstały inne organizmy? Ja wierze w to do czego sama doszłam, albo to co ma podobne poglądy co ja :P

PostWysłany: Wto Wrz 25, 2007 2:03 pm
przez Voozie
Darwin nigdy nie powiedział, że człowiek pochodzi od małpy. -.-'

PostWysłany: Wto Wrz 25, 2007 3:13 pm
przez Mona
Ewolucja na to wskazuje-jej teoria :P wIem bo ostatnio z księdzem przerabialiśmy ten temat i coś nam uświadomił :P nice książe ;P

PostWysłany: Wto Wrz 25, 2007 3:17 pm
przez Chupas
Teoria ewolucji wcale na to nie wskazuje... Ale skoro tak twierdzisz, to proszę pokaż mi, który z jej punktów:

1. Świat istot żywych nie jest niezmienny
2. proces zmian jest ciągły i stopniowy
3. wszystkie gatunki są ze sobą spokrewnione
4. zmiany ewolucyjne są wynikiem doboru naturalnego.

PostWysłany: Wto Wrz 25, 2007 6:35 pm
przez Voozie
Darwin nie napisał, że człowiek pochodzi od małpy. Napisał tylko, ŻE PRAWDOPODOBNIE MAJĄ WSPÓLNEGO PRZODKA.

PostWysłany: Nie Kwi 06, 2008 9:53 pm
przez cavox
witam

tak sobie to wszytko czytam i rozmyslam...

kolego Chupas, jesli dobrze rozumiem to w naszym mózgu wszystko sie uroiło itd. a jeśli patrząc dalej na to może to co doświadczamy w życiu nie istnieje może to nasza wyobraźnia spłatała nam figla, może w momencie śmierci nagle okazuję się że to był tylko koszmarny sen i tak naprawde to żyjemy w innej rzeczywistości a może nasze życie to "matrix" w końcu to tylko nasz mózg zdolny wszystko sobie wymyśleć.

Moje zdanie jest takie, że momencie naszej śmierci dla nas jako jednostki ten świat przestaje istnieć, wszystko to co poznaliśmy, doświadczaliśmy i odczuwaliśmy staje się pustką. Wygląda to dokładnie tak jak zanim się narodziliśmy, czyli jak dla mnie to nic strasznego. Istotne jest to aby nie umierać cierpiąc z powodu choroby lub ciezkich ran, najlepiej aby to było gdzies nagle przez przypadek taka "nagła śmierć" (urwany film)


Pozdrawiam!

PostWysłany: Sob Maj 03, 2008 10:26 pm
przez Ivellios
Chupas, dopóki ktoś nie udowodni nie istnienia czegoś, wciąż istnieją wątpliwości. Dowód na nie istnienie mógłby wszystkie wątpliwości rozwiać.

Powtarzam - nikomu nie udało się jeszcze ostatecznie udowodnić, że po śmierci nie ma już nic.

PostWysłany: Śro Maj 14, 2008 10:10 pm
przez specio
O niech mnie...

Ale się rozpisaliście.

Widać Chupas twardo chodzi po tej Ziemi :). W sumie ja również. Cóż mógłbym powiedzieć przyznaję koledze całkowicie rację. Religia i wszelkie jej odłamy są wymysłem nas samych. Nie chcę tutaj podważać czegokolwiek. Po prostu od " Adama i Ewy" , że tak napiszę, ludzi ogarnął prawdopodobnie strach. A ponieważ w tamtych czasach nie radziliśmy sobie dobrze z tym stanem, to wymyśliliśmy/ stworzyliśmy sobie Boga. Jako że wraz z rozwojem /ewolucją ludzi nauczyliśmy sie stopniowo odróżniać prawdę od fałszu (tak nam się przynajmniej wydawało), nastąpił kres w którym to czasie powstawały bardzo szybko nowe / równoczesne odłamy religii. Grecy dla przykładu postanowili praktycznie każdemu stanu duchowemu każdemu przedmiotowi materialnemu nadać oddzielnego Twórcę. Dobrze więc ustaliliśmy już że religia to wymysł człowieka.

Mona oczywiście że nikt nie podważa Twojej wiary. Ja też miałem swoją chwilę w życiu że także wierzyłem we wszystko co święte, ale do czasu, kiedy zacząłem studiować wiara znikła... Chcę przez to powiedzieć
że w chwili gdy człowiek do życia podejdzie racjonalnie, to traci wiarę, ponieważ wszystkie teorie wymagają dowodów ,których tak bardzo się domaga Chupas. A człowiekowi łatwiej uwierzyć w coś co jest materialne niż duchowe.

Pisałem wcześniej o strachu przed Wszechświatem. Teraz też się boimy, tyle tylko że w obecnym czasie radzimy sobie z nim. Możemy swobodnie mówić o tym, nie bojąc sie że ktoś nas spali na stosie...

Zadałem kiedyś koledze ze studiów takie pytanie:

JA: "Słuchaj Robert jak myślisz, czy w momencie naszej śmierci na prawdę umieramy, i czy mamy tylko jedną szansę?"

odpowiedział mi wtedy:

ROBERT: "hmm, moim zdaniem wszystko we wszechświecie jest energią. A jak dobrze wiemy energia nie trwa wiecznie może albo zamienić sie w inną energię albo po prostu zniknąć. I najprawdopodobniej część naszej postaci zamienia się w inną energię a część zanika. A prawdopodobieństwo
że odzyskamy na nowo postać fizyczną jest mało prawdopodobne, z tego względu że rozpadamy sie na nieskończoną niemalże ilość cząstek. Bardzo trudno jest skupić je razem z powrotem. Jeżeli istniała by taka możliwość , mówiąc nawet że jeżeli istnieje taka możliwość to jest bardzo mało prawdopodobne że odzyskamy tą samą postać. To jest czysta fizyka, nie zaprzeczalna bo udowodniona."

To ja wtedy zapytałem:

JA: "No dobra, ale zobacz jak wielkie jest zainteresowanie tematem śmierci. Jak długo człowieka męczy ta sprawa. Coś musi być w tym co nas ludzi ciekawi. W sumie mi trudno powiedzieć dlaczego mnie to interesuje. Bo przecież jak powiedziałeś , i tak zapomnę o tym w momencie śmierci. Nawet nie będę wstanie pamiętać tego stanu. A przy okazji , dziwnym faktem jest że jak człowiek dojdzie do czegoś odkryje coś lub doprowadzi sie do takiego stanu umysłowego że zacznie powoli rozumować to wszystko co go otacza, to albo umiera ze starości, albo choruje i musi sobie z tym dać spokój."

Odpowiedział mi:

ROBERT: "Być może jakaś siła wyższa człowiekowi nie poznana kontroluje nasze życie. I ja wierze że tak właśnie jest. Że jest ten Dobry i ten Zły. którego być może i wymyślił człowiek. Być może jednak to nie jest wymysł . Człowiek jest jak powiedziałeś zbyt słaby by to pojąć. Być może któreś z tych dwóch (Dobry i Zły) ograniczają nas i nie pozwalają nam sie rozwinąć aż tak dobrze. Do takiego stopnia by być pewnym na 100% co nas czeka."

Reasumując moją wypowiedź, chciałbym powiedzieć że bliższy jestem podejściu racjonalnemu do tematu śmierci, fizycznym niż duchowym. Ponieważ uważam że wiara człowieka jest złudna. I w połączeniu z naszym "idealnym" mózgiem płata nam figle.

P.S. Kiedyś na wykładzie z Przetwarzania i Rozpoznawania obrazów , profesor powiedział nam że z 80% odbieranych informacji z otoczenia przez narząd wzroku, aż 77% jest wymysłem (wcześniejszą rejestracją) mózgu. Tylko 3% odbieramy informacji z zewnątrz. Dodał również że mózg ludzki jest, jak to udowodnili naukowcy wykorzystywany tylko
w 21, 7 %.

Moje zdanie na koniec:
"Jeszcze nic o sobie nie wiemy..."

PostWysłany: Śro Cze 11, 2008 7:07 pm
przez Ivellios
Z tego, co wiem, to energia nie może tak po prostu zniknąć...

PostWysłany: Wto Cze 17, 2008 9:06 pm
przez specio
Ivellios napisał(a):Z tego, co wiem, to energia nie może tak po prostu zniknąć...


Oczywiście że może. Pozwól że podam kilka przykładów.

- Energia cieplna zanika w procesie przemiany. (Zauważ że z odpowiedniej odległości nie odczuwamy ciepła z emitującego ciała).

- Wszelkiego rodzaju drgania, są po pewnym czasie tłumione na wskutek odbicia / przenikania materii. (Dźwięk chociażby).

Każde ciało emituje pewien poziom energii. Oczywistym jest fakt że jeżeli coś przestaje istnieć (zostają wstrzymane wszelkie procesy życiowe) to jego energia zgromadzona zostanie częściowo stłumiona, albo zaniknie. Być może mało znacząca część tej energii utrzyma formę. Część pewnie zmieni swoją postać. Można wiele wysunąć spekulacji na ten temat.


Tym samym muszę zaprzeczyć Twojemu stwierdzeniu.

PostWysłany: Sob Lip 05, 2008 1:09 pm
przez Resbit
Chupas napisał(a):Co ja tu robię? Sprzątam. I niszczę niczym Tsunami Sri Lankę każdą bzdurną teorię słowem "dowody"...


Masz na myśli zabijanie wiary w ludziach, którą utraciłeś obserwując świat ? Taaa.. też ją utraciłem... niestety, ale teraz wracam by ją odzyskać. To nie jest tak, że nie mogę się pogodzić z tym, że moje marzenia i wszystko co robię dążąc do doskonałości może przepaść w nicość. Kocham ten świat, są na nim ludzie, z którymi chce wierzyć, spotkam się ponownie tu lub w nowym świecie, to jest powód dla którego szukam powodów by wierzyć.

Dowody? Masz na myśli ludzi, którzy ciężko pracują, żeby pokazać i udowodnić swoje racje? Są tacy, którzy robią to by rozwijać naukę i pomagać, ale są i tacy, którzy robią to co Ty na tym forum. Chcesz zabijać wiarę, którą utraciłeś. Ich rozumowanie także jest ograniczone skoro nie wykorzystują całego potencjału i pokładów myślowych.

Jestem racjonalistą, ale lubię marzyć. Czy człowiek może udowodnić nieistnienie duszy? Albo jej istnienie w gramach?

Kto udowodnił, że nie istnieje dusza ograniczona możliwościami ciała?

Zabijanie w sobie wiary też jest formą wiary, by znaleźć dla siebie usprawiedliwienie, nie znalazłem tutaj u nikogo dowodów, na to, że coś istnieje lub nie. Pozwólcie, że stanę obok i nie poprę nikogo z Was.

A jednak są jakies fakty

PostWysłany: Wto Lip 15, 2008 7:38 am
przez czerkasia
Miliony ludzi, którzy otarli się o śmierć, opisują doświadczenie opuszczenia swojego ciała i podróży do innego świata. Czyżby był to dowód na istnienie życia po śmieci, czy też są to tylko ostatnie myśli gasnącego mózgu?



Kiedy KGB postanowiło zamordować Cotne Rodonaja, gruzińskiego dysydenta, nie pozostawiono mu najmniejszej szansy. Najpierw potrącili go samochodem, a następnie, dla pewności, jeszcze raz przejechali. Ciało zostało jak najszybciej zabrane do kostnicy i zamrożone, by można było dokonać sekcji zwłok. Po trzech dniach, kiedy patolog zrobił pierwsze nacięcie, Rodonaja otworzył oczy. Lekarz zamknął je i kontynuował zabieg, ale oczy otworzyły się znowu. Na przekór wszystkiemu, Rodonaja żył. Sam fakt, że Cotne Rodonaja przeżył, jest niesamowity, jednak najbardziej zdumiewająca była jego opowieść o tym, co widział w czasie, kiedy był "martwy". Miał wrażenie, że znalazł się w świetlistym świecie, w którym nie obowiązywały prawa fizyki. Mógł przemieszczać się dokąd chciał, widzieć poprzez ściany, czytać ludzkie myśli i odbywać podróże w czasie. Lekarze nie uwierzyliby mu, gdyby nie dowody, jakie im przedstawił. W czasie swej "podróży" słyszał płacz noworodka w pobliskim szpitalu. Dzięki swej nadnaturalnej percepcji zdołał dostrzec, że dziecko ma pęknięte biodro, o czym nie wiedzieli lekarze. Po odzyskaniu mowy ( po 3 dniach od przebudzenia ) natychmiast poinformował o tym personel szpitala. Oczywiście Rodonaja nie mógł wiedzieć o istnieniu dziecka, nie mówiąc już o jego obrażeniach. Jednak prześwietlenie promieniami rentgena potwierdziło jego słowa. Dotychczas jedynym wytłumaczeniem tej tajemniczej historii jest wersja podana przez samego Rodonaja.



Materiał dowodowy

Cotne Grigoriewicz Rodonaja "zmarły" w 1976 roku mieszka obecnie w Teksasie i jest pastorem w kościele metodystów. Z doświadczeniem własnej śmierci ( ang. NDE - Near - death - Experience ) mamy do czynienia kiedy człowiek umiera i ma wizje życia po śmierci, zanim wróci do świata żywych. Opisy tego stanu mają wszelkie cechy doskonałego kłamstwa: są proste, niesprawdzalne i ludzie chętnie w nie wierzą. Ale czy rzeczywiście jest to kłamstwo? Przeprowadzone w 1992 roku badania wykazały, że w samych Stanach Zjednoczonych 13 milionów ludzi doświadczyło czegoś w rodzaju przeżycia własnej śmierci. Miliony innych przypadków opisano w tak odległych od siebie krajach jak Wielka Brytania, Indie, Chiny czy Zair. Zwraca uwagę fakt, iż w większości przypadków relacje ludzi, którzy doświadczyli własnej śmierci, są do siebie podobne, niezależnie od wyznawanej religii czy wierzeń.



Ku światłu

Typowe NDE zaczyna się od tego, że umierający niejako opuszcza swe ciało i zaczyna widzieć świat z perspektywy ptaka. Następnie wchodzi do ciemnego tunelu, na końcu którego lśni mocne światło. Kiedy już dociera do źródła owego światła, doznaje zazwyczaj uczucia absolutnego spokoju, w momencie tym często pojawia się wizja Boga. W niektórych przypadkach owa wizja zastąpiona jest obrazem piekła. Po wejściu w strefę światła umierający słyszą głos, który zadaje im pytania: Czy udało im się coś osiągnąć? Czy zrobili coś złego? Następnie głos stwierdza, że skoro mają jeszcze coś do zrobienia na ziemi, to muszą tam wrócić. Niechętnie poddają się temu nakazowi, a po powrocie do świata żywych ich światopogląd ulega zwykle zmianie. Śmierć nie budzi już obaw, a dotychczasowy materializm zostaje zastąpiony postawą nakierowaną na sprawy duchowe. Podobieństwo cechujące większość opisów tego stanu sugeruje, że mamy tu do czynienia z czymś, co dzieje się naprawdę. Wciąż jednak pozostaje pytanie: czy jest to przemiana duchowa, czy tylko wynik zmian psychofizycznych?



Umierający mózg

Dr Susan Blackmore, psycholog z Uniwersytetu West of England, twierdzi, że wiele opisanych przypadków może być wyjaśnionych jako wynik niedotlenienia mózgu. "Gasnący mózg może wciąż budować modele świata," twierdzi dr Blackmore, "tyle, że nie będą one powstawać w oparciu o doświadczenie zewnętrzne, lecz z pamięci i wyobraźni. Podobnie jak sny i wspomnienia, mogą być one oglądane z perspektywy ptaka." Teoria dr Blackmore stała się przedmiotem ostrej krytyki. Profesor David Fontana z Uniwersytetu Monho w Portugalii podkreśla, że w wielu relacjach pojawiają się zupełnie nowe dla opisujących je osób zdarzenia, które nie mogły pochodzić ze wspomnień, czy też wyobraźni. Potwierdziły to eksperymenty przeprowadzone na ochotnikach, którzy zgodzili się przebywać w komorze z ograniczona ilością tlenu. Ich sprawność fizyczna, jak i psychiczna, w tym pamięć, zmniejszyła się znacznie. Mimo, że niektórzy mieli halucynacje, ich wizje w niczym nie przypominały klarownych opisów stanu, w jakim znajdowali się umierający. Według dr Blackmore "samo niedotlenienie mózgu nie wyjaśnia efektu doświadczenia śmierci. Być może jest to efekt zwiększonego wydzielania endorfiny." Endorfina to substancja podobna w działaniu do morfiny, uwalniana w mózgu pod wpływem stresu. To dzięki niej, np. w razie złamania kości, jesteśmy w stanie poradzić sobie z bólem. Zatem, w momencie śmierci endorfina stanowiłaby coś w rodzaju naturalnej tabletki nasennej.



Wizje piekła.

Argument z endorfiną ma swój słaby punkt. Mózg, który, próbowałby uwolnić od bólu, starałby się raczej wytworzyć przyjemne wizje. Niestety, nie wszystkie doświadczenia ludzi, którzy przeżyli własną śmierć, są przyjemne, a wielu z nich odwiedza krainę koszmaru. Podobnie jak wizje nieba, tak i obrazy piekła są do siebie bardzo podobne. Doktor Maurice Mawlings, kardiolog, zauważył, że wielu jego pacjentów opisywało swoje "pośmiertne" podróże jako wyprawy w głąb piekieł. Oto jedna z tych relacji: "Spoglądałem z góry na swoje ciało, leżące wciąż na stole operacyjnym. Nagle zostałem wciągnięty do jakiegoś ciemnego miejsca, w którym pełno było pyłu, a powietrze było niewyobrażalnie gorące. Byłem przerażony. Miałem wrażenie, że coś mnie obserwuje, jakieś demony, czy potwory...Zacząłem krzyczeć, żeby mnie wypuścili. Wtedy znalazłem się znowu w swoim ciele. Od tej pory bardzo boję się śmierci. Nie potrafię zasnąć przy zgaszonym świetle."



Efekt zbiega.

Argument o wpływie endorfiny staje się jeszcze mniej przekonywujący jeśli weźmie się pod uwagę tzw. "efekt zbiega." Jak podkreśla profesor Fontana, bardzo niewielu sportowców, którzy w czasie zawodów mają podwyższony poziom endorfiny, dzięki czemu ich wydolność znacznie się zwiększa, doświadcza czegoś co przypominałoby wizje ludzi, którzy przeżyli własną śmierć. Znane przypadki doświadczenia własnej śmierci dotyczyły jedynie takich sportowców, jak samotni żeglarze, czy alpiniści. Jednak, jak twierdzą świadkowie, były one związane nie tyle z efektem zwiększonego wydzielania endorfiny, co z rzeczywistym zagrożeniem życia. W 1994 roku alpinistka Jacqui Greaves odpadła od ściany w szkockich górach Cairngorms i spędziła 16 godzin w lodowatym kamieniołomie. "Czułam się bardzo dziwnie", opisuje swoje przeżycia Jacqui, "miałam wrażenie, że opuściłam swoje ciało i znalazłam się w pięknej, błękitnej krainie. To było cudowne uczucie, a co najważniejsze nie czułam już zimna." Być może to dzięki temu doświadczeniu Jacqui znalazła siły, by zbudować sobie ze śniegu osłonę, która pomogła jej przetrwać aż do nadejścia pomocy. Wizje życia po śmierci mogą być też wyjaśniane jako reakcja mózgu na leki, czy nawet efekt zatrucia krwi spowodowanego niewydolnością nerek. Zważywszy na fakt, iż często w celu zmniejszenia bólu podaje się umierającym morfinę, lub inne halucynogenne narkotyki, można przyjąć, że to właśnie narkotyki wywołują wizje, o których opowiadają ci, którzy wymknęli się śmierci. Jednak w większości znanych przypadków, narkotyki nie były podawane. Co więcej, jeden z tych, którzy przeżyli, Steven Ridenhour, na co dzień używający narkotyków, próbował potem odtworzyć ów szczególny stan przy pomocy najrozmaitszych nielegalnych używek. "Niestety, żaden nie dawał tego efektu, nie udało mi się osiągnąć w przybliżeniu podobnego stanu." Niemal wszyscy ludzie, którzy doświadczyli własnej śmierci zmieniają się zarówno fizycznie jak i psychicznie. Sceptycy mogą nie wierzyć w ich zapewnienia, trudno jednak nie liczyć się z faktami.



Cudowne uzdrowienia.

W 1982 roku u Mellena-Thomasa Benedicta, operatora filmowego, stwierdzono nieuleczalnego raka. Zgodnie z przewidywaniami lekarzy zmarł i przez 90 minut znajdował się w stanie śmierci. W tym czasie Benedict doświadczał standardowych wizji, po czym powrócił do swojego ciała. Nauka jest w stanie wyjaśnić to, że po ponad godzinie znowu zaczęło bić serce. Nie potrafi jednak wytłumaczyć, dlaczego kiedy pacjent obudził się po "nieuleczalnym" raku nie było ani śladu.



Nowe badania.

Uzdrowienie M.T. Benedicta dowodzi, że tak psychicznie wydawałoby się zjawisko, jakim jest doświadczenie własnej śmierci, może wywoływać zmiany fizyczne. Dwa zupełnie niezależne programy badawcze wykazały, że owe zmiany mogą mieć bardzo różny charakter, jak również, że zjawisko to dotyczy niemal 90 % badanych. Do najbardziej typowych zmian należą: obniżenie ciśnienia krwi, nadwrażliwość na hałas i jasne światło, alergie, a nawet uczulenie na domowe chemikalia. Zwrócono również uwagę na zaburzenia elektryczne, z jakimi spotykali się badani. 35 % twierdziło, że częściej wybuchają im żarówki. 20 % zauważyło zaburzenia w ich komputerze osobistym. Połowa zakłócała odbiór telewizorów. Poza tym zaobserwowano całą gamę mniej typowych objawów, od zegarków, które przestawały chodzić, po nie działające telefony. Jak zatem jest naprawdę? Na pewno wiemy tylko tyle, że odpowiedź poznamy w dniu swojej własnej śmierci. Nauka jest bezradna. Niedotlenienie, endorfina i leki wyjaśniają część przypadków, nie są jednak w stanie wyjaśnić zjawisk paranormalnych. Skąd Cotne Rodonaja mógł wiedzieć o złamanym biodrze dziecka? Co stało się z "nieuleczalnym" rakiem Mellena Thomasa Benedicta? Relacje ludzi, którzy przeżyli własną śmierć, wydają się być prawdziwe. Wszyscy, niezależnie od wyznawanych religii, mieli podobne wizje. Czyżby więc nasz umysł w obliczu śmierci opuszczał ciało? Czyżby stan podwyższonej świadomości był naturalną cechą naszej psychiki?



Nowe spojrzenia na życie.

Parapsycholog David H. Lund w swojej książce "Śmierć a świadomość" pisze: "Postrzeganie pozazmysłowe staje się tym wyraźniejsze, im bardziej zmniejsza się wpływ umysłu. Z takim właśnie zjawiskiem mamy do czynienia w przypadku doświadczenia śmierci. Świadomość utrzymuje się nawet wówczas, kiedy ciało ( wliczając w to mózg ) staje się zbędne." Być może to sceptycy mają jednak rację? Wizje życia po śmierci mogą być kreowane przez umierający mózg. Jeśli jednak umierający mózg potrafi wzbudzić nasze siły psychiczne, to ludzie, którzy przeżyli własną śmierć, mają okazję dowiedzieć się czegoś nie tyle o życiu po śmierci, ile o drzemiących w człowieku możliwościach. Chociaż nie pomaga nam to w wyobrażeniu sobie "życia po życiu", to przynajmniej dowiadujemy się czegoś o życiu jako takim.



ANALIZA - świetlisty tunel.

Wizje towarzyszące umieraniu wyjaśnia się najczęściej niedotlenieniem mózgu. Obniżenie poziomu tlenu w mózgu powoduje, że sygnały docierające do mózgu stają się jakby "szalone", przez co zaburzone zostają funkcje widzenia. Środek pola widzenia jest "obsługiwany" przez większą ilość komórek niż jego peryferia. Nie dotlenione komórki zaczynają wysyłać do mózgu coraz mocniejszy sygnał. Im mocniejszy sygnał tym jaśniejszy obraz. Dlatego tam, gdzie komórek tych jest więcej tzn. w środku pola widzenia, jest najjaśniej, im bliżej krawędzi, tym obraz ciemniejszy. Daje to efekt zbliżony do widoku wnętrza tunelu. Na zdjęciu widać symulację komputerową stworzoną przez Mario Markusa, fizjologa z instytutu Maxa Plancka. W miarę zmniejszenia się ilości tlenu rozjaśniają się też boki, co sprawia, że światło z końca tunelu zdaje się przybliżać.



NOTATNIK - żywe trupy. Wciąż bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy mówiąc, że ktoś przeżył własną śmierć, mamy na myśli, że umarł i zmartwychwstał, czy też, że przez jakiś czas po prostu nie dawał oznak życia. Pomyłki lekarzy w stwierdzeniu czyjegoś zgonu zdarzają się częściej, niż nam się to wydaje. 2 grudnia 1995 roku jeden z wychodzących w Chinach dzienników opisał przypadek 81 letniej kobiety, która obudziła się tuż przed swoja kremacją. Leżała już na wózku, na którym miała wjechać do pieca krematoryjnego, kiedy jeden z pracowników zauważył, że poruszyła ręką i zatrzymał wózek. W 1992 roku w Londynie 71 letniego mężczyznę uznano za zmarłego po tym, jak zakrztusił się kością kurczaka. Trzy dni po pogrzebie grabarze usłyszeli dobiegające z grobu pukanie, wykopali więc trumnę. Mężczyzna jeszcze żył, miał jednak sporo kłopotów z przekonaniem władz o rodziny, że jest tym, za kogo się podaje. Historia koniety pogrzebanej w Gaenheim w Niemczech w 1986 roku jest chyba najbardziej wstrząsająca. Zaraz po pogrzebie zasypujący grób grabarze usłyszeli słabe pukanie dobiegające z trumny. Przez 10 minut nasłuchiwali coraz słabszego pukania, kiedy ucichło - zasypali grób



Źródło: Faktor X

PostWysłany: Nie Sie 10, 2008 9:08 pm
przez asche
Cześć.
Jestem tu nowa, wpadłam na to forum, że znaleźć... jakąkolwiek pomoc? odpowiedzi na pytania? Wytrwalych zapraszam do poznania mojego przypadku.

Kilka ładne lat temu, jako 12-13 letnia dziewczynka zaczęłam już się zastanawiać nad tymi sprawami. Szybko zrozumiałam, że z racjonalnego punktu widzenia jest dokładnie tak jak pisze Chupas i inaczej być po prostu nie może. To nie ludzie z nudnym życiem, tylko obdarzeni (na ich nieszczęście) wysoką świadomością dochodzą do tego wniosku. Oczywiście wszelkie dyskusje na poziomie materialnym i podważanie tego nie ma sensu. Przytaczanie niekończących się przykładów o tunelach itd... Oczywiste jest, że umierający mózg sam kreuje te wszystkie obrazy. Dość głęboko interesuję się biologią, neurologią, psychologią i jestem pod wrażeniem możliwości mózgu. Wystarczy dopuścić do siebie myśl, że to co widzisz, niekoniecznie jest tym za co to uważasz. Zresztą wszystko jest doskonalne wytłumaczone w przytoczonym post wyżej artykule.
To wszystko jest z racjonalnego punktu widzenia.

ALE

Można wyjść krok dalej. Kto powiedział, że odpowiedź musi być racjonalna? Czy racjonalność i dowody oznaczają prawdę absolutną? A nawet z racjonalnego punktu widzenia - możliwe są rzeczy nieracjonalne i calkiem nieprawdopodobne. Może nawet nie szukamy tam gdzie trzeba. Jeżeli ma być jakiś inny wymiar - dlaczego w ogóle miałby się rządzić prawami racjonalności i irracjonalności? Trzeba postawić sobie pytanie, czy to że czegoś nie widzimy, na 100% oznacza że tego tam nie ma? Czy nasze ziemskie dowody rzeczywiście są wyznacznikiem ostatecznej prawdy - czy jesteśmy aż tak potężni? Może odpowiedź jest poza naszym zasięgiem - tak jak poza zasięgiem ślimaka jest zrozumienie jego natury. I w sumie to jest dosyc prawdpodobne.

Od wielu lat walczę z tymi myślami. Na codzień staram się o tym w ogóle nie myśleć, uciekać od tego tematu. Żyć zwykłym życiem. Ale czasem to mnie dopada, tak jak dziś. I są to najstraszniejsze momenty w życiu. Kiedy uzmysławiasz sobie prawdę o nim. Wtedy chciałbyś żeby to był tylko koszmar. Jedyne czego się chwytam to ta część zaczynająca się od 'ALE'. Czasami nawet wierzę w Boga i z nim rozmawiam. Po czym następnego dnia zdaję sobie sprawę że robię dokładnie to co miliony ludzi na świecie, mianowicie chcę wierzyć, że ktoś się mną opiekuje. Ciągle się miotam, więcej jest dni kiedy zwycięża mój wewnętrzny racjonalista. Miewałam dni, że nie mogłam wstać z łóżka. Miewałam nawet dni z napadami płaczu w miejscach publicznych, kiedy miałam głbsze doły z tego powodu. Chcę znowu znaleźć wiarę, ponieważ tak się nie da żyć. Panicznie boję się nicości po śmierci. Im bardziej kocham ludzi tutaj, tym bardziej straszna jest myśl, że po śmierci wszystko się skończy. Zanik. Wyłączenie. Zgaśnięcie. Po prostu koniec człowieka, myślenia i świadomości.

Nie rozumiem Chupas, jak mając świadomość tego co ja, nie przeraża Cie to. Jak można o tym mówić ze spokojem, czy nawet z małą złośliwością. Zupełnie jakby nie żal Ci było tego życia. Tak czy siak wolałabym być już w Twojej sytuacji niż mojej.

Szukam osób myślących podobnie, może już z większym doświadczeniem życiowym, którzy przechodzili przez te same stany, którym jednak się to udało i potrafią mnie przekonać, że... coś tam jednak jest. Tylko nie argumentami typu, że zbyt dużo ludzi widziało jasny tunel. Proszę. Szukam naprawdę ludzi którzy byli kiedyś takimi sceptykami jak ja i chcę wiedzieć co zmieniło ich myślenie. Co im pomogło. Dlaczego już się nie boją.

Nie chcę się miotać całe życie, mam dopiero 21 lat. Ale te myśli trwają już zbyt długo, w zasadzie odkąd zaczęłam samodzielnie myśleć, interesować się człowiekiem i światem. Wiem, że pomóc mi może jedynie drugi człowiek. Jeśli ktoś taki się znajdzie, proszę niech się odezwie, nawet za 10 lat. Na tego maila: obcy_astronom@onet.eu .

PostWysłany: Wto Sty 27, 2009 3:15 am
przez j50
Nauka nie dotyczy tylko materii. Zajmuje się bowiem nawet czymś takim, jak mysl, słowo, a nawet bytami zupełnie wymyślonymi (np. prawo). Nikomu jednak z parających się tymi dziedzinami nie wpadnie do głowy, że zajmuje się niebytem. W zasadzie nawet matematykę należałoby uznać za byt zupełnie wymyślony. A może lepiej uznać byłoby ją i podobne nauki za element metodologii nauki, bez pretensji do nauki samej.
W zasadzie tylko nieliczne dziedziny nauki zajmuja się rzeczywistością w takim sensie, jak to nam przekazuje nasz moderator. Zaliczyć do nich należałoby przede wszystkim fizykę i biologię. Inne dziedziny byłyby tylko pochodnymi tych dwu. Odmówić należałoby racji bytu takim naukom, które zajmują się wytworami umysłu ludzkiego. W skrajnym podejściu do zagadnienia, za zupełnie nienaukowe należałoby uznać narzędzia nauki opierające się na wyobrażeniach rzeczywistości. Sama zaś nauka powinna być uznana za byt zupełnie nieistniejący, bowiem dotyczy wyłącznie procedur myślowych. Zaś myśl, jak wiadomo, jest tylko efektem procesów biochemicznych, zwiazanych z zupełnie ułomną rejestracją rzeczywistości poprzez nasze zmysły. Znając tę naszą ułomność zmysłów stworzyliśmy zatem różnego rodzaju instrumenty pomiarowe. Rejestracja ich wskazań jest jednak nadal zależna od naszych zmysłów.
Pozostaje zatem powrócić do pradawnych stwierdzeń o tym, że rzeczywistość istnieje zupełnie oddzielnie od naszych zmysłów. Zaś nasze widzenie świata jest tylko widzeniem i niczym więcej. Z tego widzenia wynika potem interpretacja tegoż widzenia. Dochodzimy zatem do wniosku szczególnego - o faktach.
Fakt jest zdarzeniem zarejestrowanym i wielokrotnie powtarzalnym w kolejnych rejestracjach. Wiele dyscyplin naukowych nie dysponuje w oparciu na takim stwierdzeniu żadnymi faktami. Jakimi faktami dysponuje prawo, filologia, językoznawstwo i ogół dyscyplin uznawanych za humanistyczne? Jakimi faktami dysponuje ekonomia? Jakimi faktami dysponuje matematyka i statystyka? Ogół tych dyscyplin opiera się wyłącznie na procesach myślowych, bez identyfikacji w fizycznej rzeczywistości. Kolejne dyscypliny skutkiem tego można stwarzać stwierdzając jakiekolwiek relacje wynikające z samego procesu myslenia.
W ten sposób dojść można do istoty metodologii. Podzielić ją należy na dwie części: metodologię analizy zdarzeń fizycznych oraz metodologię analizy zdarzeń mających swe źródło wyłącznie w myslach. W ten sposób istnieje świat fizyki oraz świat innych nauk (w tym biologii, która w części zajmującej się funkcjonowanie organizmów należy do fizyki).
Jak jednak wiemy, fizyka nie zawsze była taką samą fizyką w sensie nauki. Wynika to z tego, że same fakty nie wystarczą. Musi być jeszcze przedstawiona ich interpretacja. Narzędzia nauki porządkują interpretacje w ten sposób, że stawiają wymóg dowodu. Samego zaś faktu dowodzić nie trzeba, tylko jego udokumentowania. Zaś nauka powstaje w toku interpretacji faktów i ich porządkowania. No i gites! Mamy naukę!
Nie jest jednak tak dobrze, jak byc powinno. Bowiem w nauce coraz trudniej jest oddzielić fakty od ich interpretacji. W ten sposób archeolog tworzy naukę. Trzyma artefakt w ręce i już podaje, że to był kult jakiegoś bożka, już opisuje procesje z tym związane, już widzi dalsze konsekwencje kulturowe. Jego interpretacje stają się stopniowo uznanymi faktami, choć w rzeczywistości nimi nie są. Zawsze można oczywiście poddać każdą interpretację w wątpliwość. Ale niechby jakiś badacz tego spróbował w odniesieniu do interpretacji uznanych! Będzie po prostu obśmiany.
W ten sposób uważano jeszcze niedawno, że meteorytów nie ma. Dlaczego? Jaki dowód na ich nieistnienie? Prosty! Przecież w niebie kamieni nie ma! Śmieszne, nieprawdaż? Ale jeszcze 200 lat temu takie argumenty w nauce obowiazywały. Czy obecna nauka jest od takiej argumentacjo wolna? Nie sądzę. Ale przejdźmy do konkluzji.
Rozwój nauki polega na zdobywaniu informacji o nowych faktach oraz na ciągłej zmienie ich interpretacji. Nic, co zostało uznane w nauce nie jest pewnym. Bywa nawet, że i fakt naukowy przestaje być uznawany za fakt - jak tego dowodzi choćby afera z "człowiekiem z Piltdown". Każdy naukowiec jest swoistym inwestorem - ładującym swą pracę, czas oraz emocje w swe działania i oczekującym pozytywnych skutków. Jakich pozytywnych skutków? Ano - uznania w świecie nauki. Jest zatem takim aktorem, który dąży do osiągnięcia popularności. Ta jest w rzeczywistości zwykle przekładana na konkretny wymiar finansowy, zatrudnienie, możliwość utrzymania rodziny, możliwość rozbijania tyłka po świecie, trafienie do encyklopedii. Każdy bowiem lubi być wielki.
Działam w nauce już 40 lat. W tym czasie powstawali kolejni "wielcy". Potem okazywało się, że tylko głośno gwizdali. Nauka przez to wcale nie upadła. Została tylko wykierowana na manowce. Węszyła po ślepych zaułkach popularności "wielkiego".
Niech zatem mi ktoś wskaże taką naukę, która polega na krytyce samej nauki!
Wniosek końcowy. Jeśli istnieje powtarzające się zjawisko zaobserwowane, to jest to obiekt zainteresowania nauki. Jeśli zatem wielu mówi o dostrzezonych duchach - to w żaden sposób nauka nie może takich obserwacji obśmiewać. Bo obśmiać by musiała także obserwacje licznych eksperymentów w fizyce. Fizyka sama nie może się do tej pory dobrze sama określić. Dowodem na to jest metafizyka - nieprzyjmowana do fizyki. Jednak wiele zjawisk uznawanych dawniej za metafizyczne zostało następnie włączonych do obszaru zainteresowania fizyki. To jest tylko i wyłącznie problem narzędzi obserwacji. W miarę ich doskonalenia zmienia się sama fizyka oraz obszar jej zainteresowań. Brak narzędzi do obserwacji "duchów" nie jest żadnym dowodem przeciwko ich istnieniu.
A teraz o tym, co mnie zszokowało na zeszłorocznej konferencji dendrologów w Poznaniu. Wystąpiła tam pewna niewiasta (całkiem poważny badacz), która przedstawiła w zarysie sprawę "promieniowania roślin". Wyrózniła różne "kolory" tego promieniowania i odniosła je do różnorodnych aspektów - samego człowieka, ale też środowiskowych. Nikt się z niej nie smiał i byłem tym naprawdę zbudowany. Oto bowiem nauka zajęła się czymś, co krytykom kojarzy się z dobrym kawałem. Wielu nie chce w to uwierzyć, ale nauka rzeczywiście zaczyna się zajmować "paranauką".